Strona:Pisma V (Aleksander Świętochowski).djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wanika. Widziałam zdala kości. Nie mogłam się zbliżyć, bo je dogryzają hyeny i szakale.
Regina. Gdzie?
Wanika. O pięć mil stąd. Wyszedłszy, udałam się prosto ku lasowi, w stronę, w którą pan Gala pojechał. Po drodze ludzie opowiadali mi, że spotykali go pędzącego ku północy, a przedtem jakąś bandę, uciekającą z człowiekiem przywiązanym do dwu koni. Ale wreszcie straciłam wszelki ślad, nikt nie umiał mi dać wskazówki. Szłam jednak ciągle. Ażeby się zabezpieczyć od handlarzów i gwałcicieli, wzięłam z apteki pani kilka plastrów, naciągających bąble, i przykładałam sobie na piersiach i nogach. Ile razy więc wpadłam w niegodziwe ręce, pokazywałam rany i przekonywałam, że cierpię na bardzo zaraźliwą chorobę. Natychmiast mnie puszczano. Wreszcie przyczepiłam się do jakiegoś wędrownego czarodzieja, który szedł również na północ i obiecał mnie wyleczyć. On to wywiedział się o losie naszej drużyny i zaprowadził mnie na miejsce, gdzie poległa. Podobno Dżaka Tipu-Tip wypytywał o coś, włożywszy mu stopy w ognisko, a potem kazał powiesić. Kruki go prędko objadły.
Regina (w pognębieniu). Nad nami już krążą...
Morton. Gala także zabity?
Wanika. Ludzie mówili, że mu Tipu-Tip własną ręką wypalił na plecach swoje nazwisko i odesłał go do domu, ażeby ten znak państwu pokazał. Myślałam, że tu jest.