Strona:Pisma V (Aleksander Świętochowski).djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Justyn. I pan sądzi, że ten człowiek powinien być zgubionym i zniszczonym?
Hr. Scibor. Nie — tylko przekonanym.
Justyn. Zaiste, wspaniały sposób dowodzenia komuś słuszności przez ściskanie gardła.
Hr. Scibor. Jest to metoda wyłącznie ojca pańskiego. Ja czekałem chwili, kiedy Wiszar zobaczy następstwa swego błędu i właśnie przyszedłem tu, ażeby go od nich uchronić.
Justyn. Jak?
Hr. Scibor. Kupię tę fabrykę.
Justyn. Czas wybrany dobrze — można ją nabyć bardzo tanio...
Hr. Scibor. Nawet panu nie przystoi ten przygryzek godny zębów mlecznych. Ja nie umię podstawiać mojego garnuszka pod pękniętą cudzą beczkę. Dam Wiszarowi za fabrykę tyle, ile ona go kosztuje, a jeżeli pan zechcesz mi pomódz w tem kupnie, jeszcze cię wynagrodzę za pośrednictwo.
Justyn. Panie hrabio, pomimo, że tak szorstko oprysnąłeś się gniewem, proszę, wybacz mi niestosowną przymówkę, której bym sobie nie pozwolił, gdybym zdołał opanować ból, coraz wścieklej pastwiący się nade mną. Stoję tu szarpany obawą, czy Cecylia nie odtrąci mnie, niepewnością, czy żyć będzie, a jej brat prześliźnie się między sztyletami, zwróconymi ku niemu przez ojca mojego. Jedyną moją siłą dla bronienienia[1] ich jest bierna życzliwość, jedynym orężem —

  1. Przypis własny Wikiźródeł błąd w druku — bronienia