Strona:Pisma V (Aleksander Świętochowski).djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Justyn. Przypominam, że i dawnej byłem odszczepieńcem, a nawet pan hrabia długo się jej opierał.
Hr. Scibor. Ojciec pański nie był dla mnie żadnym ewangielistą, ale, jako człowiek praktyczny, wskazał mi w postępowaniu pana Wiszara nasienie złego, które, niezniszczone w porę, mogło wyrosnąć szkodliwym dla społeczeństwa chwastem.
Justyn. E, panie hrabio, dobro społeczne jest to dom podrzutków, gdzie każdy tajemnie zostawia dziecko nieprawe, kto chce ukryć hańbę swej miłości własnej.
Hr. Scibor. Nie przeczę — to się zdarza.
Justyn. Najczęściej. Czyn uczciwy broni się sam, niecny — ucieka do jakiejś świątyni, bo ona mu zapewnia nietykalność.
Hr. Scibor. I tak bywa.
Justyn. I tak jest w wypadku obecnym.
Hr. Scibor. Za śmiało pan twierdzisz.
Justyn. Gdyby pan rozmawiał o Wiszarze nie z moim ojcem i Wydmuchalskim, ale tylko ze swojem sumieniem, odezwałoby się ono jeszcze śmielej.
Hr. Scibor. Młody panie, moja głowa nie jest puszką, w której miłosierni przechodnie wrzucają uczciwość i rozum groszami.
Justyn. Wystarczy mi pańskie poważnie dane słowo: czy sprzysiężenie przeciwko Wiszarowi uważa pan hrabia za godziwe?
Hr. Scibor. Uważam je za środek ostry, ale konieczny i społecznie usprawiedliwiony.