Strona:Pisma V (Aleksander Świętochowski).djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i rozjaśniały ją jak świętojańskie robaczki. Wątpienie jest prawem leniwca, ale nie pracownika. Dobre tkwi drobnem ziarnkiem w bryle złego, ale istnieje. Gdy ptak uwije sobie gniazdo, chociaż gałązki drzewa nie złamie, piórka drugiemu nie wyrwie, włosa nikomu nie uskubnie, tylko zbierze to, co bezużytecznem na ziemi leży, nie jest pewnym, że mu jastrząb lub człowiek dzieci nie wydrze. Podobnie śród ludzi. Chociażbyś żył tylko tem, czem nikt żyć nie chce, zupełnie bezpiecznym nie będziesz. Ale ptaki i ludzie osłaniają jednak swoje gniazda przed łupieżcami. Twoje jeszcze niezagrożone.
Wiszar. Tak... niezagrożone... o ile ty mój aniele opiekuńczy rozpostartych nade mną skrzydeł nie zwijasz i nie odchodzisz.
Regina. Wstydź się i przestań być obracającym się za mną słonecznikiem. Zaledwie przed chwilą mówiłeś, że wola twoja już ma ruch własny, nie od mojej pożyczony, i znowu...
Wiszar. Jedno i drugie jest prawdą. Niewątpliwie zbudziłem się z oczarowania, ale ciągle... Nie, ty nigdy nie pojmiesz, jak ja ciebie kocham. Czasem zdaje mi się, że cię kwiaty dla przystrojenia swych koron na barwy rozkradły, że cię gwiazdy na światła roztopiły, że cię powietrze wiosenne na wonie wessało, żeś rozpłynęła się we wdziękach natury i ja cię już nigdy całą i moją nie ujrzę. Wtedy chwyta mnie taka kąsająca tęsknota...