Strona:Pisma V (Aleksander Świętochowski).djvu/077

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gromy... Może mi wolno przyznać się do moich dzieci?... (z boleścią) Nie! (rozrzewniając się). Prawda? — nie.
Aureli. Któż ci broni, ojcze kochany?
Makary. Kto? Wszystko. Wzbroniłyby mi kamienie, gdyby przemówić mogły... Bodajbym jak one oniemiał... Milczeć jednak nie zdołam — mówić mi nie wolno!... Uciec stad muszę... (po chwili) Słuchaj, mój drogi: chciałeś wyjechać dziś do Francyi i połączyć się z afrykańską wyprawą. Wypędzała cię tam rozpacz, teraz ciebie ułaskawiła a mnie wypędza. (chwyta leżący na stole bilet) Okrętowi wszystko jedno, którego z nas powiezie, jego załodze ojciec syna zastąpi, świat cywilizowany pozbędzie się we mnie wyrzutka a dziki zyska pocieszyciela... Dalej więc w drogę...
Aureli. Alboż ojcze tu zostać nie możesz? Masz że litość nad nami i sobą, żeby nas opuszczać zaledwieśmy cię poznali. Tu dręczyć cię może będzie niepokój — tam z pewnością zabije tęsknota.
Cecylia (przybiegłszy do Aurelego). Bracie mój, proś go, bo ja już teraz tylko płakać mogę. Przecież go kochać będziemy...
Makary (gorzko). Tu mi się tem cieszyć zakazano. Mnich który, wiecznem katowaniem się zasługiwać musi na ludzki szacunek, przewodnik klasztoru, który dewocyą cudze dusze podpalał, żeby ciemności własnej rozświecić — niech zgrzeszywszy ojcowstwem schroni się nawet przed gwiazdami, które na jego kłamstwo patrzały, bo i te grozić mu będą. Nie łudź-