Strona:Pisma V (Aleksander Świętochowski).djvu/076

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ażebyś zdala od nas ślad swego pochodzenia zatarł? Dla czego twoją siostrę musiałem dla oszukania świata przynieść jej matce, niby podrzuconą przy furcie klasztoru? Dla czego mnie i jej pod groźbą występku niewolno było przyznać się do was? Pytaj o to, ale nie mnie, tylko tych, którym na odpowiedź wystarczy — żem ja ksiądz a ona matka moich dzieci. Boże, ciebie obrażam!... Cicho moi drodzy... cicho...
Aureli. Czego się lękasz ojcze.
Makary (zniżonym głosem). Bezbożności słów własnych... Ty nie rozumiesz, co to jest być księdzem... Tak straszną czuję trwogę, jak gdybym w całej ludzkości tylko ja był winnym. Zdaje mi się, że Bóg tylko na mnie teraz zwrócił swoje groźne oko — tylko mnie słucha. Cicho, kochani moi... cicho... (milcząc chwilę wpatruje się w Aurelego i Cecylię) Kto wy!?... Wiem — nigdy nie zapomniałem — a tak mi trudno powtórzyć. Dwadzieścia pięć lat strach kuł mi usta milczeniem, szesnaście strzegłem się głośno wymówić dwu wyrazów i czasem tylko myślą szeptałem do siebie: ty i ona — nie! Aureli i Cecylia — nie! No czegoż się boję, przecież już raz powiedziałem: syn i córka!... dzieci... moje! tak! moje! Nie lękam się nikogo, ktokolwiek jest w przestrzeni i chce mi prawo do tych słów odebrać. Dzieci moje... moje! mówię głośno — słuchajcie wszystkie światy! (nagle milknie) Co to jest?... Nie walą się na mnie ściany, nie spadają