Strona:Pisma V (Aleksander Świętochowski).djvu/075

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Makary (ze łzami). Duszo wielka — czemuś w świecie nie jedna. Patrz, jak milcząc złorzeczą mi własne dzieci...
Cecylia (rzucając się Makaremu na szyję). Ojcze drogi, nie wiem, czego się zlękłam — przecież cię zawsze tak nazywałam.
Aureli (chwytając za rękę Makarego). Daruj mi ojcze — nie mogłem odrazu rozstać się z marą, którą mi za ciebie dotąd podstawiano. Nie tu się chowałem — złorzeczyćbym ci nie umiał. Bądź ojcem moim, kiedy nim jesteś — ja kochać cię będę, jak gdybym kochanego po straceniu odzyskał.
Makary. Boże, co ja czuję! W duszy mojej wielkie święto. Zagłuchnij choć na chwilę wszystko, co żyjesz, niech ich raz swobodnie nazwę: — (z uniesieniem) moje dzieci! (całuje namiętnie Aurelego i Cecylię) Ach czemu prócz nas są jeszcze ludzie!
Cecylia. Ojczulku, gdzie nasza mama?
Makary. Biedne sieroty — nie domyślając się, przed kilku tygodniami odprowadziliście ją do grobu.
Cecylia. Ciotka — moja mama?
Aureli. Dla czego ojcze mi wtedy nie powiedziałeś, byłbym ją przynajmniej w trumnie zobaczył!
Makary. Spytaj lepiej, dla czegoś nie mógł jej przez całe życie widzieć? Dla czego ona, zobaczywszy cię tu tajemnie, z wruszenia obłąkana umarła? Dla czego ochrzciwszy cię w przystępie ojcowskiego szaleństwa na własne nazwisko, potem oddałem cię przyjacielowi,