Strona:Pisma V (Aleksander Świętochowski).djvu/052

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Regina. Pamiętasz, kochany Antoni, że ojciec umierając, jednego tylko człowieka, swego kamerdynera, ciebie mój drogi uznał godnym mi go w potrzebie zastąpić. — Pięć lat nie wzywałam twojej pomocy...
Antoni. Skarbie najdroższy, co ci jest? — Mrę ze strachu...
Regina. Nie wzruszaj się, staruszku, bo musimy myśleć... Powiedz mi, czy ojciec nie wspominał czasem, jakby postąpił z tym, ktoby mu córkę... siostrę... lub jakąś bardzo drogą istotę...
Antoni (wybuchając). Uwodziciela by zabił.
Regina (drgnąwszy). Jakto, sam?
Antoni. Tak!
Regina. Mówił ci to wyraźnie?
Antoni. Nieraz; a on kiedy mówił, to jak przysięgał!
Regina (z boleścią). Wiesz Antoni... nasza Cecylia...
Antoni (zerwawszy się). Co?!... Panienko moja, jeśliś temu nic nie winna... wskaż mi tylko łotra, a ja ci przy nim zastąpię — ojca!...
Regina (słabym głosem). Czym nie winna... (po chwili) Do tego nie mamy prawa... a nawet lepiej, że go nie mamy. Śmierć... to za mało. Zresztą nic jeszcze nie wiem. Oddal się mój przyjacielu. Gdy zawołam, przyjdziesz, gdy ja nie będę umiała — ty go ukarzesz, ale tak, żeby żył z karą... (gwałtownie) Jeśli ci uczciwego gniewu nie starczy, zmień się w szatana, abyś tylko krzywdę pomścić umiał! (Antoni wychodzi).