Strona:Pisma VI (Aleksander Świętochowski).djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sasi talary sypali, ma teraz czem sakiewki trybunalskie napełniać. A pan Pielesz co im pokaże? Dowody, że majątki, które mu wojewoda zabrał i zabierze, do niego należą? Prawo jest z metalu, nie z papieru, złote lub stalowe. Gdy na jednej szali stanie gruby wojewoda z trzosem i kozakiem, a na drugiej cienki Pielesz z błaznem i papierami, nie przeważymy ich dobrodziejko i polecimy w górę. Chyba pani wskoczy na naszą szalę.
Justyna (j. w.). Cóż ja pomogę?
Marek. Ho, ho, węgle jałowcowe przysypane swoim popiołem przez rok nie gasną, a jego miłość pod gniewem nigdy się nie wytli. Im bestya drapieżniejsza, tem gwałtowniej kocha. Wił on się, wił, gdy mu panią sprzątnięto! Ja tego Pielesza — krzyczał sapiąc — z pańskich łupin wyłusknę i drobno zmielę! A wtedy i ty bańko — dodał grożąc ku mnie — w moich rękach pryśniesz. Jeszcze wczoraj wrzeszczał przed trybunałem: »Czego sądy mi nie dadzą, to żołnierze moi wezmą. Pielesza do ostatniego pióra oskubię, Pieleszową, jeśli zechce, złotemi ozdobię«. Tak ryczy ten ukraiński niedźwiedź.
Justyna (j. w.). Straszny.
Marek. Dla kobiet to specyał, chociaż przytęchły. Jak to można grymasić przy takim magazynie! Gdybym był niewiastą, zaraz bym się do niego zalecał. Jego żona będzie miała pieczony obłok, jeśli tego zapragnie. Wszystkich obedrze i ją ustroi. A kto wie,