Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/079

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Arjos. I to bajka, którą z wieloma innemi wymyślili kapłani. Te łotry...
Orla. Arjosie, jak ty ich nazywasz!
Arjos. Te łotry okłamują ludzi najrozmaitszemi bredniami, ażeby z ich ślepej wiary ciągnąć dla siebie korzyści. Woda, która pokazuje w swojej głębi drzewa, niebo i gwiazdy, a ma na dnie tylko mchy, muł i kamienie, tak nie łże, jak oni. Widzą mnóstwo duchów i bogów, których nikt nie widzi, sprowadzają deszcz, który nie pada, robią czary, które nie skutkują i wróżby, które się nie sprawdzają. A przyłapani zawsze umieją się wykręcić. Jeżeli bogowie są, to z pewnością nie tak liczni, jak oni twierdzą, a w każdym razie nie posługują się takimi oszustami.
Orla. Może ty prawdy się domyślasz, ale nie złorzecz bogom i kapłanom, ażeby się nie pomścili. My i tak biedni, prześladowani... Wiem, śmieszny mój mały rozum, który chce zatkać usta twojemu dużemu. Ale nie gniewaj się, bo strach stoi mi ciągle na oczach, a gdy je zamknę, włazi mi w czaszkę. Drżę bezustannie, jak woda w potoku, nie o siebie, ale o nas. Gdybyśmy oboje razem zginęli, uśmiechnęłabym się do śmierci. Ale mogą nas rozedrzeć lub jedno zmusić do życia w męczarni i rozpaczy bez drugiego. Nie kochaj mnie tak bardzo, Arjosie, wtedy trochę lżej mi będzie myśleć o tem, że mógłbyś mnie stracić.
Arjos. Ani serca, ani ciebie nie stracę, bo zaraz sam umrę.