Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/040

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Próbując ostrza włóczni, przebił nią odrazu sześciu jeńców. Nie można go było pokonać, bo zjadał serca wrogów a swoje miał ukryte na niedostępnej wysepce w jajku kaczem, którego nikt znaleźć nie zdołał.
— Zdaje się, że i Alrun również niezwyciężony. Patrzcie, czyż my nie wyglądamy, jak jego dzieci? Olbrzym! Gdyby stanął w lesie i rozpostarł ramiona, płochliwe głuszce siadałyby na nich, sądząc, że to konary dębu. Dobrze się stało, że on nam przywodzić będzie. Szkoda tylko, że ta dziewka w niego wpadła.
— Która?
— Orla.
— Owszem, niech w nim siedzi, będzie jeszcze sroższy i mężniejszy, dopóki jej nie schwyta. Kiedy się dowiedział, że uciekła, z początku rad był, że Ukor nie będzie jej miał, ale potem tak sapał złością, jak zraniony nosorożec.
— Wynajdzie ją, czy nie — wszystko nam jedno, aby tylko był dzielnym wodzem, do czego wkrótce zdarzy mu się sposobność, bo nasi ludzie dostrzegli Szare Ogony, myszkujące w okolicy. Dawajcie już mięso!
— A czy Zmik jest zaopatrzony dla siebie i bogów?
— Alrun pozwolił mu grzebać w naszych zapasach, jak dzikowi w żołędziach.
— Trzeba o niego dbać — to cudotwórca! Sam widziałem, kiedy Ukor raz zachorował, Zmik kazał znaleźć białego psa z jedną czarną łatą, w tę łatę ugo-