Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/011

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Część pierwsza.

ALRUN.




Widok 1.

U wierzchu łyse, w środku tylko rzadkim i wązkim rąbkiem karłowatych krzewów obrosłe, na dole bujną gęstwiną otulone góry skupiły swe szare, spiczaste, niekształtne czaszki, niby gromada starców, wpatrzonych we wdzięki i ruchy wartkiej rzeki, która, wyrywając się z ich objęć, okryta białą koronką piany, osypana klejnotami odblasków, z szumiącą wesołością, śmiejąc się przy każdem zgięciu, w dal uciekała. Dzień dopiero oblókł się w liliową jasność poranku. Zlatujące z nieba promienie jeszcze nie wypiły z kielichów kwiecia kropel rosy, a pozbawione swych świetlanych rzęs oko słońca spoglądało na ziemię łagodnie i beznamiętnie. Zwolna wszakże upojone promienie zaczęły wracać i osadzać się w jego rozwartej powiece.
W załomie skały siedział nędzny, nagi, długowłosy starzec przy dwojgu dzieciach, śpiących w jej wydrążeniu, mchami wysłanem.
Starzec. Gromada odbiegła, rzuciwszy na pastwę ścigającego ją głodu — mnie, który go już odpędzić