Przejdź do zawartości

Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niej żyć by nie chciał. Czyż taka nadzieja nie nęci? Czy dla niej nie warto spodlić się? Tyle razy daremnie pozywano mnie przed sąd narodu, tyle razy próbowano zgnieść najazdem spartańskim, tyle sideł ominąłem, uderzeń odbiłem i boleści wycierpiałem — a tu bez żadnej walki, bez oporu ustąpię, w grób lub na wygnanie, dokąd poślecie moją najdroższą towarzyszkę, której zawdzięczam najlepsze natchnienia i najszczęśliwsze pomysły. Może ja zresztą już jestem dla was, dla państwa zawadą i ciężarem, jak stary niawolnik, który wysłużył się, stracił siły, do pracy niezdatny, a żyje uparcie. Jeżeli szukaliście sposobności pozbycia się go, chwyćcie tę — łatwą i wygodną. Czekam tylko rozkazu, gdzie mam odnieść moją głowę. Ale nie zostańcie, obywatele, z tem przekonaniem, że odejdę zgnębiony występkami tej kobiety, skoro ją potępicie. Odejdę dumny nią, chociaż w obliczu prawa zawiniła. Po wargach oskarżycieli przewinął się, widzę, radosny uśmiech. Tak, zawiniła, bo myślała — głęboko i głośno. Tradycya i ustawy poczytują to kobiecie za grzech większy, niż podrzucenie dziecka. Cała mądrość naszych ideałów niewieścich tkwi w odgadywaniu, drażnieniu i nasycaniu pragnień męskich. Gdyby kto kamienną statuę ogrzał i nauczył ruszać się, niezawodnie znalazłaby kochanka, Najcenniejszym przysmakiem dla wybrednych moralistów jest piękne i wonne ciało głupiej kobiety. Rozum, według nich, to gorycz w tym najsłodszym