Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łaskawszym dla kobiet. Za rok będziesz jednej z nas mówił inaczej...
Eurypides. Nie.
Diotima. Nawet do ucha?
Eurypides. Do ucha nie jednej z was mówić będę daleko wcześniej, niż za rok. Wcale kobiet się nie wyrzekam, bo nie mogę, tylko wiem, co warte.
Diotima. Od wczoraj.
Eurypides. Chcesz koniecznie obywatelko zrobić ze mnie zawiedzionego męża, złorzeczącego za swą krzywdę całej płci niewieściej — i chybiasz. Wprzód poznałem niewierność kobiet, niż ostrość brzytew. Zwykle kto bierze żonę, łapie i oswaja dziką kaczkę, która mu ucieka na sąsiednie bagno wtedy, kiedy sądził, że polubiła jego czysty staw. Żenić się wszakże trzeba, bo lepiej mieć swoją własność, chociaż wątpliwą, niż kraść cudzą. Ja bym nawet pozwolił mężowi mieć po kilka żon, ażeby one wzajemną zazdrością hamowały swe przyrodzone wiarołomstwo. Byłoby to dla nas kosztowniej, ale wygodniej. Mężczyzna nie może dopóty ufać kobiecie, dopóki ona z współzawodniczkami nie walczy o niego. Co do mnie zbłądziłem, bo nie zachowałem tej ostrożności.
Diotima. Niewątpliwie, masz prawo lekceważyć wszystkie, które cię pokochają.
Eurypides. I te, które mnie nie pokochają. Jestem mężczyzną, więc tworem, przez który natura objawia swoje najwyższe potęgi — to dosyć, ażebym jak lew