Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pokierować wypadkami, a zdaje mi się, że będę tylko biernym ich świadkiem.
Protagoras. Więc ostatecznie, mówiąc bez osłonek, potłukli nas Spartanie. Zaiste, Perykles wybrał się jak śnieg do Afryki i z wojskiem niezawodnie stopnieje.
Anaksagoras. Z pisma widać, że zakłopotany.
Protagoras. I słusznie, bo Spartanie, zawładnąwszy Atenami, mogą mu oddać szpetną żonę, a zabrać piękną kochankę.
Anaksagoras. Lekko go ważysz, a powinieneś szanować
Protagoras. Ale szanuję, zwłaszcza odkąd rozwiódł się z owcą, której baranki miałem szczęście hodować.
Anaksagoras. Wiesz o rozwodzie?
Protagoras. Najdokładniej, chociaż moje uszy nie były godne, ażeby w nie tajemnicę złożył.
Anaksagoras. Zatrzymaj ją jednak do czasu.
Protagoras. Ale nie zatrzymam wszystkich plotkarskich młynów, które ją teraz mielą. Przed odjazdem Perykles załatwił ze mną rachunki i uprzedził, że żonę z synami wysyła na czas swej nieobecności do krewnych w Kefisyi. Tymczasem ona wezwała mnie do obecnego swego mieszkania i becząc, jak by ją kto strzygł tępemi nożycami, oznajmiła, że Perykles z nią się rozwiódł. Umywszy twarz w rzęsistych łzach, zaczęła wzdychać ku mnie tak czule, że gdybym był chciał koić jej boleść, miałbym już dziś