Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żądał, ażebyśmy zostali i w potrzebie udaremnili spisek arystokratów.
Protagoras. Dziwna rzecz; można pisać wspaniałe tragedye, rzeźbić cudowne posągi, można być tak cennym i jednocześnie tak głupim, jak — perła. Rozprawiać z tymi ludźmi znaczy to samo, co kłócić się z wiatrem huczącym w kominie.
Anaksagoras. Niepotrzebnie ich draźnisz...
Protagoras. Rozumie się — w proch przed każdym, kto wlazł na patryotyczne szczudła!
Anaksagoras. Nie pora na takie sprzeczki, kiedy nieprzyjaciel się zbliża.
Protagoras Naturalnie — kto sam idzie bić się lub innych wysyła, temu nie wolno zauważyć, że ma jedno ucho czerwieńsze od drugiego; ale on może bezkarnie nawet mędrcowi dla rozrywki ogolić połowę brody. Sofokles, Fidyasz — to panowie, przed którymi Protagoras, marny sofista, winien jak pies warować i kręcić ogonem. Czy podobna, mistrzu, ażebyś i ty tak sądził?
Anaksagoras. W czasie wojny zawieszają się wszystkie prawa, nawet logiczne, a najwyższą władzę obejmuje instynkt samozachowawczy.
Protagoras. I cóż uradziliście zrobić dla spełnienia rozkazów tej najwyższej władzy?
Anaksagoras. Nie moja to rzecz, ale archontów i ludzi z taktyką obrony wojennej obeznanych. Chciałbym usłużyć ojczyźnie, pomódz Peryklesowi i szczęśliwie