Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Fidyasz. Dla ciebie zwłaszcza, bo podobno Spartanie przebiegłym i gadatliwym adwokatom wbijają w gębę rzepę.
Protagoras. Twój obowiązek dłutem pięknie rzeźbić, ale nie językiem rozsądnie mówić — więc ci to głupstwo przebaczam.
Fidyasz. Możesz nie przebaczać, abyś tylko milczał, bo klnę się na wszystko, co mnie teraz boli, że tej obelżywej paplaniny dłużej nie cierpię!
Anaksagores. Fidyaszu, nie zważaj...
Fidyasz. Niech ten zuchwalec zadziera głowę, bo inaczej by nam w oczy nie spojrzał, ale niech nie sądzi, że tu ktoś pod nos mu się wspina. Doprawdy oburzającym jest plusk w błocie ateńskiem tych sofistycznych piskorzów, które umieją tylko z rąk się wyślizgiwać! Tfu! Zostań tu Anaksagorasie, bo może przybiedz nowy goniec. Ja pójdę z Sofoklesem uwiadomić obywateli o niebezpieczeństwie i przygotować odpór, gdyby Spartanie chcieli wleźć na nasz mur i spadającymi łbami zmierzyć jego wysokość. (Wychodzi z Sofoklesem).

SCENA IV.
Anaksagoras i Protagoras.

Protagoras. To bryznął! Ale zamiast iść w pole pod Tanagrę, woli z za muru nakosić łbów spartańskich. Bohater!
Anaksagoras. Nie krzywdź go, Perykles wyraźnie