Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 79.djvu/283

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   281   —

parę tygodni temu. Prawda, że po niej pan dyrektor zmienił się, jak pod dotknięciem czarodziejskiej laski, i natychmiast oświadczył, że już o jednorazowem bezpłatnem przedstawieniu nie może być mowy. Artyści poznali się na artystce najpierwej. Poczęły chodzić głuche odgłosy, które znajdowały echa i w prasie. Znaleziono tydzień wolny. Główne trudności były już złamane; ale nadeszła kwestya kostyumów, niezmiernie trudna i przykra kwestya. Po załatwieniu jej było jeszcze pytanie, czy jeden tydzień gry opłaci koszta, potem przyszło wystąpienie, i… obecnie, według wyrażenia amerykańskiego redaktora, podpis naszej artystki jest wart w Stanach dwieście tysięcy dolarów.
Obecnie, w kwestyi materyalnej, gdy każdy wieczór przynosi po kilkaset dolarów, gdy po dwóch tygodniach nastąpi jeszcze cztery tygodnie, a po nim zamówienia do New-Yorku, Chicago, Bostonu, St. Louis, Filadelfii, New Orleans etc., obecnie o tej kwestyi, powtarzam, nie może już być mowy. Wspominałem o niej dlatego, aby z jednej strony ukazać czytelnikom, jakiej żelaznej organizacyi moralnej, jakiej siły duszy i prawdziwego geniuszu trzeba było, aby te trudności zwyciężyć; z drugiej, aby z wami pożałować, że nadesłano artystce przedwcześnie dymisyę. Gdyby w swoim czasie nadesłano zamiast dymisyi zaproszenie do powrotu, wiem