Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 79.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   219   —

razem z piwem, światłem gazu, różem, bielidłem, tłustymi konceptami, fałszywym szychem złotym, fałszywymi włosami i głosami, razem z bezecną i wyuzdaną publiką kantorowiczów i błędnych gwiazd nocnych, stanowiło nasze ogródki. Dosyć już mamy tego; dosyć, zaiste! Pierś, zatruta tą atmosferą, tęskni za powietrzem czystem, za surowem, ale zdrowszem powiewem nocy i za sztuką surową, lecz prawdziwą, i za prawdziwymi talentami i za prawdziwem pięknem w sztuce. Nerwy rozdrażnione umęczyły się i mają dosyć, niechaj więc ta Bohemia zwinie już raz namioty, i z pieśnią na ustach pociągnie gdzieindziej, szukając nowych zysków i nowych… gapiów.
Ogródki nasze rozminęły się ze swym celem i zadaniem. Miały to być teatrzyki ludowe, a zmieniły się w budy offenbachowskie; miały kształcić smak niższych warstw naszego ogółu, a poczęły smak ten kazić; miały zaszczepić zamiłowanie do sztuki, a zaszczepiły zamiłowanie do łydek, miały umocnić wiarę prostaków w wielkie i święte idee, a dały im natomiast sceptycyzm odnośnie do tych idei, sceptycyzm szczególniej dla nas niebezpieczny; słowem: teatrzyki miały ogół uczyć — poczęły go psuć.
Chęć zysku popchnęła je na te drogi, a powodzenie uzuchwaliło przedsiębiorców. Mimo ostrzeżeń prasy, mimo jej upomnień i gróźb,