Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 78.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

porzuciwszy na chwilę duszne miasto, umiał się wznieść wysoko, wysoko na czyste wieczorne powietrze i stamtąd spojrzeć z góry na miasto, temu ów ruch przedstawiłby się najplastyczniej. Z dołu dochodziłby go gwar i turkot miejski, w ciemnych skrętach i rozkrętach ulic widziałby tłumy ludzi, płynące w różne strony. Ogródki, gdzie grywają teatrzyki i orkiestry, wydałyby mu się niby błyszczącemi jeziorami, w których, w falach gazowego światła, kręcą się cywilni, wojskowi, wystrojone i wyróżowane kobiety, damy kameliowe, etc. etc. Z dołu dochodziłyby fale tonów muzycznych; może nawet powietrzny ów wędrowiec przez jakie dobre szkła zdołałby odróżnić Gungla i haftowany mundur Baloga — może dojrzałby nawet swoich znajomych i znajome, spacerujących po alejach Saskiego ogrodu, zakochane pary, znakomitości literackie, które patrzącemu z tak wysoka wydałyby się zapewne bardzo małemi, bankierów, poetów, hrabiów, kupców, Żydów, aktorów, a wszystko to przysłonięte rdzawą, niezdrową, pełną wyziewów i dymu, i gorączkową jakąś atmosferą.
Czyby jednak skrzydlaty ów wędrowiec chciał wówczas porzucić swą ciemną i samotną powietrzną wyżynę, a wrócić w owo morze świateł między duszne, pozbawione kanalizacyi ulice — wątpimy. Wolałby może ponad srebrną wstęgą Wisły polecieć na lasy, bory i wioski.