Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 59.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i wpadło do kałuży przed zajazdem, która i podczas największej suszy nie wysycha, a jak wpadło przed czterema laty, tak nikomu nie przyszło jakoś do głowy wydobyć.
Podobne, z małemi zmianami, środki przeciw strasznemu żywiołowi są w rozporządzeniu mieszkańców każdego powiatowego miasteczka, możemy więc spać spokojni. Bo i dlaczegóż to się obawiać? Jak kogo nieszczęście ściga, może wyszedłszy poważnie na ulicę nogę złamać, a kto inny, choćby po stołach skakał, nie złamie.
Wyrwało mi się nietrafne porównanie: przepraszam! Jeżeli kto łamie nogę na naszych ulicach i naszych brukach, nic to dziwnego.
I to przykład wrodzonej nam zaradności.
Źle się dzieje w miastach, źle i po wsiach. A propos wsi. Wyjeżdżałem niedawno koleją Terespolską, dosyć daleko, na Międzyrzec i Białą. Czy też wiecie, czytelnicy, że w tamtych błogosławionych stronach jeszcze drewnianemi sochami orzą, a na trójpolówkach gospodarują? Oto co się nazywa zachowywać stare obyczaje! Wszystko, jak było za króla Ćwieczka. W czytanie i pisanie oczywiście nie bardzo się tam bawią, są to bowiem pomysły zamorskie. Czytają kalendarze; prócz tego, w jednym inteligentniejszym domu znalazłem dzieło pod tytułem: «Święta Genowefa, czyli niewinność ucie-