Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 59.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Żydzi poubezpieczali się wysoko: może być źle. O pożar łatwo.
— Powiedz mi, dlaczego nie założycie ochotniczej straży pożarnej?
Mój znajomy wziął się za boki i począł się śmiać długo i serdecznie.
— I któż będzie do niej należał? Ja jeden.
Pytałem, czy przynajmniej mają narzędzia pożarne: beczki, topory, bosaki do zdzierania dachów i tym podobne? Odpowiedziano mi, że tak jest. Przed laty kilku kupiono beczkę. Na nieszczęście, z jednego jej końca spadła obręcz. Zawołano więc bednarza, żeby ją nabił. Ale na nieszczęście, gdy ją nabijał na jednym końcu, spadła druga obręcz na drugim końcu. Bednarz, który nad pierwszą napracował się cały dzień, odłożył drugą na dzień następny. Przyszedł dzień następny, bednarz nabił drugą, ale spadła pierwsza, trzeciego znów druga, czwartego znów pierwsza — i tak już od kilku lat: co jednego dnia nabije z jednej strony, to zleci z drugiej. Skutkiem tego, poczciwy bednarzyna ma już od kilku lat robotę, i jeżeli pójdzie tak dalej, i klepki się wreszcie rozlecą, będzie ją miał do końca życia. Ale co będzie w razie pożaru? Co się tycze innych narzędzi, do bosaków nie mają wprawdzie jeszcze okuć, ale mają już kije. Pogniło to tam wprawdzie trochę, bo raz osunęło się ze ściany, o którą było oparte,