Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 59.djvu/073

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pełnie bezinteresownych, że gdyby wypadkiem licho porwało całe towarzystwo wraz ze wszystkimi członkami, domami i nieletnimi przestępcami, jeszczeby to ich nie zainteresowało ani trochę. Sądzę nawet, że to już jest kraniec bezinteresowności, z którą w porównanie iść może chyba tylko skromność rzeczonych filantropów. «Niech nie wie lewica, co czyni prawica» — oto jest ewangeliczna zasada, którą posuwają do tego stopnia, że gdybym naprzykład ku zbudowaniu innych bliźnich, chciał wymienić nazwiska owych sześciuset, wiem, że wspomniana wyżej, a wrodzona im skromność i chrześcijańska pokora żadną miarą nie chciałyby się na nic podobnego zgodzić, a nawet zgaduję, że stałbym się powodem świątobliwego oburzenia nietylko samych filantropów, ale i ich najbliższych krewnych.
Czułem się jednak w obowiązku wypowiedzieć tych kilka słów gorącego uznania: raz, że pomienieni filantropowie w zupełności na nie zasługują, a powtóre, że skoro ci niebezinteresowni, bo opłacający roczną składkę członkowie, którzy byli w Studzieńcu, usłyszeli odpowiednie pochwały i podziękowania, zdawało mi się rzeczą słuszną oddać sprawiedliwość i tym, o których zamilczano.
Ale widzę, że czas już skończyć o idealnych i realnych członkach, o towarzystwie, o prze-