Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 59.djvu/074

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stępcach, i powrócić ze Studzieńca do Warszawy. Zanim jednak to uskutecznię, pozwólcie, czytelnicy, że zatrzymamy się na chwilę po drodze, jak to uczyniła większość gości, a przynajmniej prawie wszyscy reprezentanci prasy, którzy, korzystając z godziny czasu między powrotem ze Studzieńca a odejściem pociągu do Warszawy, obrócili ową godzinę na zwiedzenie położonego tuż obok Rudy Guzowskiej Żyrardowa.
Ach! miły czytelniku, jakież cuda oglądały nasze oczy! cóż to za fabryka!! Sale tam tak rozległe, że stojąc na jednym końcu zaledwie rozeznasz rysy ludzi pracujących na drugim. Olbrzymie, straszliwe potwory parowe, rycząc groźnie i wywijając z piekielnym rozmachem żelaznemi ramionami, nadają ruch wszystkiemu. W przędzalni tysiące mniejszych i większych kół, o smoczych kształtach, kręcą się z przerażającą szybkością na osiach; wszędzie huk, łoskot i burza taka, że ani jednego słowa nie dosłyszysz. Ściany budynku drżą. Zda się, że wszystkie te machiny żyją i mają dusze; zda się, że jakaś niepojęta wściekłość ogarnęła te żelazne potwory. Patrzysz na nie, i wydaje ci się, że lada chwila wyciągną się ku tobie jakieś straszne ramiona, i porwawszy, rzucą cię na owe zęby, haki i pasy, które rozerwą ciało twe na atomy, zmielą je, uprzędą i zrobią z ciebie łokieć płótna. Przemienić się nagle w ręcznik — co za