Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 47.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

prawie handlu biegnie do łoża dziecka. Sprawiedliwość dramatyczna poczyna się nad nim spełniać. Dziecko chore, umierające, na domiar złego podkupują mu Górkę. Pijany ekonom Szałwiński bąknął coś o dziwnej wartości majątku: pragnie go więc kupić i Krot, uosobienie nowożytnego spekulanta, śmiało choć uczciwie zdążającego do milionów, i stara hrabina Skarbnicka, wierząca, że majątek w ziemi najpewniejszy. Każda chwila przynosi Gałdzińskiemu nową gorycz. Oto zbierał dla córki, a córka może umrzeć; oto sądził, że ludzie uczczą w nim siłę i pieniądz, a spotyka go pogarda. Nawet Żyd husyt handlujący zbożem mówi mu: »jasz pan«, nie »jaśnie panie«, jak Latnickiemu. Krot w chwili rozdrażnienia rzuca mu w oczy obelgę; najstraszniejszy jednak cios spotyka go ze strony Juliusza, który wprost odmawia mu ofiarowanej sobie ręki Leokadyi. Dlaczego? Bo jej posag przez krzywdę, albo i przez krew ludzką zdobyty. »Chciałbym, mówi Juliusz, by dawny staroszlachecki zwyczaj pytania: kto cię rodzi? wskrzeszony został i dla pieniędzy. Tak, dukaciku! kto cię rodzi? praca i cnota, czy lichwa i występek?«
Gałdziński chyli się pod brzemieniem. Pragnąłby zemsty — ale córka? Doktor zapewnia, że ona życiem zapłacić może zerwanie. Gałdziński widzi przed sobą przepaść, którą wykopał własnemi rękoma. Sytuacya istotnie straszna