Strona:Piotr Nansen - Spokój Boży.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pozazdrościł — to w głębokiem przeświadczeniu o jego bezwarunkowej nietrwałości.
I o cóż w imię Boga walczymy? Dlaczegóż prześladujemy się wzajem, pogardzamy i źle obchodzimy z sobą, zawsze w pełnem uzbrojeniu, zawsze gotowi do uderzenia. Może tam w dalekiej przyszłości jest cel do osiągnięcia? wyższa sprawiedliwość, lepszy podział dóbr doczesnych? Może wnukowie nasi doczekają się jakiegoś społecznego przewrotu? Wreszcie — będąż się ludzie szczęśliwszymi czuli, jeśli do celu rzeczywiście dojdą? Czy też pośpieszą z niepokojem w sercu i niezatamowaną żądzą, ku nowym celom? Z pewnością! Nie, szaleństwem jest wiara w zdobyte walką szczęście Tylko w spokoju, w zgodzie z sobą i światem szczęście znaleźć można.
A gdy pomyśleć o tem, że oni tam wciąż jeszcze walczą! Wielkie miasto nie udało się na spoczynek, złośliwość i gniew brzęczą na ulicach światłem elektrycznem oświetlonych, skupiają się w kawiarniach, upijają tępo i głupio, budzą się nazajutrz po pełnym strachu śnie, z rozpalonym mózgiem i rozgoryczonem sercem.
I że oni to mogą! I że żaden letni poranek nie budzi w nich pragnienia zrzucenia wszystkiego! A później — odświeżyć rozgorączkowane mózgi w chłodnem, rannem powietrzu, rozgoryczone serca napoić słodką rozkoszą natury, oczyścić z wszelkiej nieprzyjaźni i nienawiści, na całej linii zawrzeć po-