Strona:Piotr Nansen - Spokój Boży.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kój, opierając się tylko na zwyczajnej, łatwej do zrozumienia zasadzie: Jesteśmy wszyscy ludźmi, nie życzmy sobie wzajemnie nic złego. I bez krwi przelewu uskutecznić można rewolucyę, która każdą inną zbyteczną uczyni.
Siedzę i marzę w piękną czerwcową noc — a okręt wiedzie mię poprzez ciche morze ku brzegom starego miasta. Jakby we śnie wymarzone widziadło, o wschodzie słońca, ujrzałem u swego boku dziewczynę młodą, wysoką i dumną, o twarzy, na której łagodny jaśniał spokój. Podobna duchowi zjawiła się, podobna zjawisku zniknęła.
Jeśli to było przeczuciem, przyjmuję z wdzięcznością, jako przepowiednię, że dobrą obrałem drogę, by spokój znaleźć.




III.
Na młyńskiej górze
6 czerwca.

Przybyliśmy ranną godziną. Pakunki zostawiłem na brzegu, nie wiedziałem jeszcze, gdzie mieszkać będę. Powlokłem się przez stare miasto. Z początku czułem się trochę zmieszanym. Nie znałem nazwy ulicy, przez którą swe kierowałem kroki, ani wielu nowych domów o małych facyatach, ani wielkich, bezmyślnych wystaw sklepowych.
Dopiero, gdy doszedłem do rynku, poznałem