Strona:Piotr Nansen - Spokój Boży.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

świecie — daremnie. Rano wstawałem, późno udawałem się na spoczynek, w pogoni za niem, męczyłem się i wyczerpałem.
Później spłynęło na mnie, jak pieśń w oddalonem, cichem ustroniu. Słyszałem w piękną letnią noc dzwony, przytłumione szmerem strumyka. Nie śmiałem przywołać, obawiałem się spłoszyć. Otworzyłem tylko serce, z pokorną wiarą i nadzieją — patrz — szczęście w niem zaśpiewało.
....Zbadałem serce, niema ukrytego zwątpienia. Czuwałem samotnie, żaden cień nie zeszpecił niewinnego Małgosi obrazu.
Kieruję białą łodzią, słońce oświetla strumyk a ja trzymam w mej dłoni, złoty zdrowy, okrągły owoc.




XXV.
Wigilia Bożego Narodzenia.

Idąc na górę wiatrakową, spostrzegłem, że oprócz mnie, dwóch jeszcze podąża gości. Małgosi czteroletnia chrześniaczka i dwuletni jej braciszek, Karol. Dzieci rybaka dalekiego fiordu; był on kiedyś czeladnikiem w młynie.
Dzieci miały ujrzeć poraz pierwszy choinkę. Jaśniały radością, czystością i kłopotliwą grzecznością. Gdy zobaczyły obcego człowieka, skryły się za Małgosię, która wyciągać i rozruszać je musi,