Strona:Piotr Nansen - Spokój Boży.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ci, wiatr stał się chłodnym i ostrym a dla starego, pełnego życia miasta, nadeszła godzina nawiedzenia.
.....Dopiero na wiatrakowej górze, pod promieniami słońca, porzuciłem smutne myśli. Czeka mnie radość, która serce napełni najnieprawdopodobniejszemi do ziszczenia nadziejami i bić każe burzliwem, młodocianem tętnem. Na biurku znajduję wiązankę róż. Przyniósł kwiaty posłaniec z prośbą, by je obcemu panu postawiono na stole. Jeśli nie od niej, od kogóż pochodzić mogą? Nie zapomniała o mnie, myśli i przesyła ukłony. A może pochodzą od przyjaciółki z przytułku? Nie, to niemożliwe. Tak piękne kwiaty nie rosną w mieście, zrywano je na górach, w ogrodzie młynarza.




XIII.
20 lipca.

Słowik śpiewa na wiatrakowej górze. Przechadzałem się dziś po lesie z córką młynarza. W gruncie rzeczy niema wtem nic dziwnego. A jednak doznaję uczucia, jakby mi się coś nadzwyczajnego zdarzyło. Spotkałem ją. Jesteśmy sąsiadami, więc niema w tem nic dziwnego. Znamy się przecież, mogę ją zatrzymać i przemówić do niej. Tymczasem ona mnie zatrzymała, w czem znów nic nienaturalnego nie znalazłem. Pytała: „Co pan porabia, jak panu się powodzi? czy dużo bywa, czy tęskni za stolicą? Odpowiedziałem: „Co-