Strona:Piotr Nansen - Spokój Boży.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zamiar przeistoczyć, zaniedbane przez poprzedników, zecofane urządzenia kościelne. Nazywał stare miasto sodomą bezbożności i złych obyczajów. Wszystkie grzechy gnieździły się w niem: pijaństwo, niemoralność, karciarstwo, bale stowarzyszonych. Kto stare chwali miasto, nie zna go, lub daje się uwieść pozornej uczciwości i uprzejmości. Ale z Boską pomocą zmieni się kierunek wiatru. Już dziś widzi owoce pracy niedawno rozpoczętej. Oddawna nie słyszałem słów fanatyzmu. Przebrzmiały, jak pusty dźwięk a młody, rozgoryczony człowiek, uczący dobrych obywateli bojaźni Bożej, wydał mi się wstrętnym. Miałem zamiar zaprzeczać, lecz zaniechałem. Czułem się niezdolnym do dysputy i dziś pierwszy raz szczerze się cieszyłem, że nie należę do ich obozu. Wyobraźmy sobie, że ten człowiek, sługa Wszechmocnego, pieni się ze złości, nie wiedząc o tem, że wiara żąda spokoju i łagodności. Istotnie, wilki ubiegają się o owieczki. Gdym powstał, by odejść, stał się proboszcz tym samym, co na początku, zręcznym światowcem. Serdecznie uścisnął mą dłoń, uśmiechnął się mile i żartował z uniesienia.
Idę do domu, lituję się nad starem miastem. Za dawnych proboszczów lepsze miało czasy. Zastosowywali kazania do potrzeb. Z chęcią u karcianego siadywali stołu, dobrym nie pogardzali trunkiem, cieszyli się, gdy młodzież tańczyła a nie płakali, błogosławiąc młode pary. Zdaje mi się, że powietrze się ścieśniło, słońce mniej wesoło świe-