Strona:Piotr Nansen - Spokój Boży.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzień szczęśliwszym się staję. Nigdzie nie bywam; nic mi nie brakuje. A w dodatku otrzymałem przedwczoraj pęk przecudnych róż. Później przyznała, że róże od niej pochodzą a ja cieszę się, że z tego nie robi tajemnicy. Mówi: „Przysłałam kwiatki, dlatego, że wielką ku temu miałam ochotę. Myślałam — ucieszą go, ponieważ są rzadkie i ładne a chciałam mu przyjemność sprawić“.
Pytałem, zkąd żywi dla obcego zupełnie człowieka tyle przyjaznych uczuć. Odrzekła: „Wiem, że pan prawdziwego nie doznał szczęścia a mnie było zawsze tak dobrze“. Proszę ją, by mi opowiedziała o życiu, spędzanem z ojcem na samotnej wiatrakowej górze. Potrząsnęła głową: „O tem nie mam nic do opowiadania. Pielęgnuję pszczoły, kwiaty, owoce i czytuję ojcu. Chce pan więcej wiedzieć, przyjdź pan do nas. My również, jak pan, nigdzie nie bywamy. Dlatego dobrze nam będzie razem“. Później dodała: „Niech pan nie odpowiada. Jeśli się czuje szczęśliwym w swej samotności, to niema po co szukać ludzi, ale gdyby pan kiedyś zapragnął naszego towarzystwa — będzie zawsze mile widzianym“. Później zaczęliśmy się żegnać. Nagle wpadło mi na myśl, że mam jej kilka pytań do zadania i mówię: „Widziałem panią, gdyś stała wtedy na górze pod młynem. A coby było, gdyby młyn się poruszył? „Nie“, odpowiedziała, niema niebezpieczeństwa, młyn już oddawna jest bezczynnym. Ojciec się zestarzał, zaniewidział i nie pracuje“.