Przejdź do zawartości

Strona:Piotr Nansen - Spokój Boży.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spacery i przyglądałem się często z lękliwą ciekawością, gdy ją obwoził garbaty pomocnik młynarza w wózku, zwyczajnej skrzyni na czterech kołach.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

W tych dniach wschodnie mieliśmy burze. Podziwiałem wspaniały widok wzburzonego fiordu, przysłuchiwałem się odgłosom burzy, szumowi fal o kilka mil oddalonego morza.
Młyn stał na dawnem miejscu, lecz śmigi się nie poruszały. Pomyślałem: — młynarz zmienił się na stare lata — podczas burzy młyna w ruch nie puszcza. Lecz i dziś przy łagodnym wietrzyku, szumiącym przez las, młyn również odpoczywał. Wiatr szarpał przytwierdzone skrzydło a wesołe, uśmiechnięte słońce przeglądało się w szpągach śmig. Wiatrak i słońcu nie dał się obudzić. A najdziwniejsze: — o jedno ze skrzydeł oparta młoda stoi dziewczyna w obcisłej niebieskiej sukni, — stoi tak spokojnie, jakgdyby żadne niebezpieczeństwo nie było możliwem, z rękoma skrzyżowanemi na piersi, patrzy w dal na roztaczający się przed nią krajobraz. Nie słyszała mię.
Jak zaczarowana królewna marzyła u nóg śpiącego wiatraka. Wróciwszy do domu, zapytałem w przejściu gospodarza, czy stary młynarz mieszka jeszcze na górze. Tak — w rzeczy samej, mieszka tam jeszcze.