chy wyrzynają się z ogólnego tła seledynu. I otóż mam znowu całe moje miasto i w tejże chwili czuję, że tutaj mieszkać muszę. Wzywam gospodarza. Pięć minut później znalazłem się w izdebce na poddaszu, pod strychem pawilonu. W pawilonie tym wogóle nikt nie mieszka. Wynajęli mi izdebkę tylko dlatego, że zobowiązałem się przez całą zimę pozostać. Nareszcie doprowadziłem przyszłe swe mieszkanie do porządku. Niema tu zbytków, ale wszystko, co potrzeba: wygodne łóżko, biurko, kilka krzeseł i nawet kanapa. Wypakowałem książki, nałożyłem fajkę. Od czasu pierwszych studenckich lat fajki nie paliłem.
Bóg z wami, hawańskie cygara i papierosy, czemżeż jesteście w porównaniu z fajką, napchaną holenderskim tytuniem. Palę w tej chwili i spoglądam z okna facyatki na stary, cichy gród.
Wysoko, na otwartym grzbiecie wiatrakowej góry, na zielonem tle lasów, wznosi się biały wiatrak o czarnych śmigach. Jest pierwszym w okolicy, nigdy mu wiatru nie braknie, jest zarazem morskim znakiem daleko, daleko na fiordzie.
Do młynarza należy część wzgórza, aż do miejsca, w którem zaczynają się publiczne ogrody. Od strony północnej ziemia leży odłogiem, — ale połud-