Strona:Piotr Nansen - Spokój Boży.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wymaganiom czasu, dom bankowy. By zwalić dworzec, ileż użyto podstępnych intryg, trujących kłamstw!
Dowodzono, że wszystkie podania o zdobyczach, które królewski dworzec chwałą i blaskiem otoczyły — czcza i kradziona ozdoba. Później dowodzono, że dom jest tak stary, iż niebezpieczeństwem dla innych jest blizkie jego sąsiedztwo. Wszczął się zaciekły bój między przedstawicielem idealnych dążeń — nauczycielem gimnazyum — i materyalistami, pełnomocnikami mieszczan. Ostatni, niestety, zwyciężyli. Następnie, zwołane umyślnie zebranie kilku fachowców orzekło o stanowczej zgrzybiałości królewskiego dworca. I burzyć zaczynają... Dzieci, których patryotyzm wyrósł w cieniu starego domu, śledzą z goryczą i smutkiem każde uderzenie topora a doznają rozkoszy połaczonej z bólem, tryumfem, gdy robotnicy w swej bezsilności posługiwać się muszą prochem, by rozbić na sążeń grube mury królewskiego dworca. Nareszcie runął wielki olbrzym, ale nie dokazały tego ręce ludzkie. Umierając, szydzi ze swych gwałcicieli.
Na środku rynku stoi czerwony ratusz; nad bronzową, dębową ramą widnieją herby miasta w złocistej czerwieni. Wkoło ratusza skupiają się wszelkie bajki nianiek i mamek. Wiele lat temu stała przed ratuszem szubienica i pręgierz, do którego ludzi przywiązywano a potem bito. Tutaj odpokutowywali początek swej kary okrzyczani rozbójnicy północnych lasów fiordu, gdy schwytano