Strona:Piosnki i satyry (Bartels).djvu/019

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

.................

Weźmiemy równość szlachecką — ciemnota
Większa jak dzisiaj — pochlebstwo możniejszym
Prawie bez granic — a największa cnota
Że się brat magnat bratał z bratem mniejszym;
Choć na zagrodzie równy wojewodzie,
Szlachcic brał sute na kobiercu basy,
A wziąwszy wioskę rzecz kończył na zgodzie
W te dobre czasy!

Wolności złotej mamy dość owocy:
Wolność zrywania sejmów i sejmików,
Wolność spędzania na hulance nocy,
A dnia wśród intryg, hałasów i krzyków,
Wolność służenia na magnackim dworze,
Jedzenia z kotła z kapustą kiełbasy,
I błaznowania jak pan był w humorze
W te dobre czasy!

A niepodległość — zawsze ten podlegał
Kto był uboższy — bogatszy przemagał,
A za tę równość, której tak przestrzegał,
Pan posłuszeństwa ślepego wymagał:
Rozkazał w prawo — szlachcic ruszał w prawo
W lewo, szedł w lewo, jak koń u kolasy,
A kto możniejszy, miał za sobą prawo
W te dobre czasy!

Gryść twardy Alwar do gęstej już brody,
Liznąć statutu, próżniaczyć przy dworze
Pana hetmana albo wojewody,
Wykpić wioszczynę przy zdarzonej porze,
Albo zastawę, potem wziąwszy żonę
Jeść, pić i hulać, popuściwszy pasy.
To było życie szlachty tak sławione
W te dobre czasy!

Życie zaś panów: gołą szlachtę poić,
By im służyła w kłótniach między sobą