Strona:Piosnki i satyry (Bartels).djvu/017

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W polkach i galopadach nadpróchniałe kości
Codzień na nowych balach roztrząsać gotowi.
Pełen słodkiej ułudy o nowych konkietach
Wspomnieniami młodości dotąd się kołysze,
Niepomny, że w mężczyźnie, tak jak i w kobietach,
To co było a nie jest, w regestr się nie pisze.

Znam takich co pracują całemi siłami
I dochodzą do tego, choć z pracą niezmierną,
Że są małej parafii oryginałämi
W świecie zaś ledwie kopiją i to dość mizerną.
Biedacy, gwałt zadając własnej swej naturze
Ofiarami są tylko oryginalności!
Znam jednego, co z placu ustąpiłby kurze,
Z postawą, gestem, mową, pełną wojskowości.

A jaż mądry filozof, co te głupstwa piszę?
Czy nie mam mojej celki i kurytarzyka;
Mam, mam — i nieraz dobrze — bardzo dobrze słyszę,
Stukanie do przegródki, co warjacji tyka;
Tylko mam tyle mocy, że chociaż mię nęci
Chętka zboczyć na chwilę w tę ponętną drogę,
Po namyśle powracam — lecz pomimo chęci
Co tam jest w mojej celce — powiedzieć nie mogę.