Strona:Piosnki i satyry (Bartels).djvu/016

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Znam bogatych szczęśliwych na drodze warjacji
I bankructwa, pomimo dostatków obszernych.
Przez szaloną pretensyę do administracyi,
Przemysłu, handlu, fabryk, projektów niezmiernych,
Nie głupi, kilka rzeczy wcale nie źle umie,
I mógłby chwaląc Boga, poprzestawać na tem;
Nie — chwyta się tej jednej, której nie rozumie,
I zamiast przemysłowcem, jest tylko warjatem.

Drudzy przez miłość własną w tem szukają chluby,
Że są w stanie wydawać jak nikt nie wydaje
Napróżno widzą sami, że lecą do zguby,
Że im na główne życia potrzeby nie staje.
Powstrzymać się nie mogą, a głównie im idzie
Żeby o nich mówiono: ależ traci, traci!
I gdy na głupi zbytek wydać się nie wstydzi,
Mięso wzięte na kuchnię najniechętniej płaci.

Innym załazi w głowę wdzięk autorskiej sławy,
Ten się archeologji, ten historyi chwyta,
Zaniedbuje dom, żonę, najpilniejsze sprawy,
A pisze banialuki, których nikt nie czyta.
Rzecz główna, by gazeta o nim napisała,
(O co u nas niestety bynajmniej nie trudno)
Ze Litwa tak mądrego dotąd nie wydała...
Jemu może z tem dobrze, ależ nam jest nudno!

Znam też zwarjowanego na wielkich intratach,
A jest to punctum fixum najgłupsze, jak sądzę,
Żeby o nim mówiono choć w kilku powiatach:
A niechże go pioruny, ot robi pieniądze!
Dla tej czarownej sławy, nie śpi, nie dopije,
Nie doje, nie zna domu, i dzieci, i żony,
Dniem i nocą na bryce boki sobie bije,
A w rezultacie codzień bardziej zadłużony.

Albo ci zwarjowani na szczęściu w miłości,
Z pod sztandarów Amora weterani owi,