Strona:Piołuny.pdf/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Sprzykrzyło się niewieściéj Leonarda duszy,
Skruszył to, czego sama — wieczność nie rozkruszy!

Niedługo późnij djabli, mówią, czy anieli
Wedle innéj wersyj
Leonarda pod skrzydła opiekuńcze wzięli.
Nie wiem czyli szczersi
Byli od ludzi, lecz czuł i zawsze i wszędzie
Że mu nigdzie już gorzéj niźli tu — nie będzie!

Przeto umarł spokojny, cichy i nieznany,
Choć niesyt chwały,
I w krótce na mogile w lesie zapomnianéj
Chwasty bujały!
Ale w ćwierć wieku ludzie za pieśni piołunu
Wznieśli mu posąg — piękny — jak synom piorunu!

I raz po leciech — w cichéj, dębowéj ulicy
Stał posąg w noc majową,
Ozłocony światłością cichéj błyskawicy
Co po nad jego głową
Zapalała się — gasła — i księżyc go złocił,
I posąg jak żyw łzami krwawemi się pocił…

I Leonardo przyszedł pod posąg człowieka
Z którego kpić przywyknął,
A zmędrzał życiem — w którém i lody i spieka
Żarły go — że zakrzyknął