Strona:Pielgrzym.djvu/085

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
XXVII.

„Och! Wielkoduchu krnąbrny... Bolesławie!
Czemuś za lada łątką i płomykiem,
W twardej, rycerskiej, nieugięty sprawie...
Gnał żądz nieczystych omamieniem dzikiem:
Jakbyś nie królem był już... ale prawie
Pieśniarzem, który za łabędzi krzykiem
Tęsknotą swoją polata... I dzwoni
W struny... niegodne światoburczej dłoni!“


XXVIII.

Och! ty niełacny — och ty — twardousty!
Ręka cię martwa przemogła z kamienia —
Gdy świat twój... z ognia i tęczy trwał... pusty.
Ogromne głody twoje, barwne chcenia
I gniewy jasne... jak z Łazarza chusty
Spadły... Biedniejszyś szedł w grobu podsienia,
Niźli Piotrowin: gdybyś, zmartwychwstały
Sercem, wsparł o głaz tęczane te chwały[1]!!


XXIX.

„...Kiedyś, upadły anioł, uczył cnoty:
ON, krzepko widząc Prawdę — chłostał ciebie[2].
A wierzył jeszcze, że przeczujesz złoty
Cud plonu... w ruskich pól uśpiony glebie:
Aleś nie czytał sercem tej hramoty
Słowiańskiej — którą dech struty pogrzebie,
Od końca świata lecący[3]... popiołem
Zasypie... Ze słów to matki pojąłem“ —


  1. „Podłóż granit pod twoje tęcze“ pisał Krasiński Słowackiemu.
  2. Bolesław, po własnych wybrykach kijowskich, karze wiarołomne żony. Ludzie, nie z tęcz a z granitu, otwierają oczy poetom na znikomość człowieka w nich, skrzydlatego najszlachetniejszą złudą podniosłych i bohaterskich nastrojów.
  3. Bolesław uchybił misji swej w Słowiańszczyźnie. Dech mongolszczyzny owiał ziemie ruskie; klątwę jarzma tatarskiego dźwigają długie wieki (Dżyngischan-car, Dżyngischan-sowiet).