mi w uszach dzwonki sań. Próżno jednak starałam się przypomnieć sen, do którego należało owo dzwonienie. Znikł z mej pamięci, pozostawiając tylko ten wesoły brzęk, który prześladował mnie potem przez dzień cały, a wkońcu drażniąco mieszał się do wszystkich moich myśli.
Wreszcie o zmierzchu, gdy rozpamiętywałam swoją podróż do kraju baśni i marzyłam, że jadę z nim znowu drogą śród lasów do chaty starej wieśniaczki — zadźwięczały mi raz jeszcze wesoło owe dzwonki, teraz dźwiękły w takt kopyt końskich — i patrzcie: obraz mojej fantazji przekształcił się — wszystko było białe i zimowe, powóz zmienił się w sanki, siedzieliśmy w nich oboje, otuleni w futra — mknęliśmy po uczcie weselnej ku dalekim domkom leśnym, aby święcić tam we dwoje nasz dzień ślubu. Aż wyżyny nieba zimnego patrzyły na mnie piękne oczy babuni, błogosławiąc mi radośnie; zaś dzwonki sanek powtarzały uparcie i wesoło: „Nakoniec! nakoniec!“
Za dwa tygodnie on wyjeżdża nad morze. Zamieszka w Vedback z przyjacielem. Rozumiem, że potrzeba mu wiejskiej ciszy. Nie