Strona:Peter Nansen - Niebezpieczna miłość T. 2.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

podobną do starej czarownicy i patrzącą na nas oczyma, bojącemi się światła.
Pomnę wreszcie nasz wyjazd z kraju baśni — powóz zatrzymał się przed werandą, stara podała mi piękny bukiet. Słyszę jej słowa „Niechaj Bóg cię strzeże, śliczna pani — przyjedź tu znów wkrótce z mężem!“
— — — A potem wróciliśmy do rzeczywistości, wjechawszy do wielkiego miasta, gdzie są rodzice — i grzechy — i troski — i nieczyste sumienie.
Ledwo wynurzyły się pierwsze domy, ogarnął mnie niewytłumaczony lęk; a przy spotkaniu z pierwszym wozem, transportującym meble, pomyślałam z bólem, że bliski jest czas wakacyj letnich, i... konieczność rozstania.
Ale on spostrzegł mój smutek i zapytał: „Co ci jest, kochanie?“ — a zaraz uśmiechnęłam się, zarzuciłam mu ramiona na szyję, zajrzałam w oczy i odparłam:
— Pozwól mi wyznać ci, że nigdy nie było mi ciężej rozstać się z tobą, jak dziś; pozwól mi rzec, że wielu rzeczy w życiu żałować będę, ale nigdy — czy słyszysz? — nigdy nie pożałuję, że byłam twoją!

21 maja.

Gdy obudziłam się rankiem, dźwięczały