Strona:Peter Nansen - Niebezpieczna miłość T. 2.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wtedy on objął moją kibić, dotknął ustami mego ucha i szepnął tak cicho, jak cichy jest powiew nocy letniej — szepnął:
— Moja żoneczko!
A po chwili od jeziora doleciał stłumiony śpiew:

„Pokój legł na wsie i miasta“

i z obłoków wynurzyła się łódź, która ciągnęła za sobą złotą smugę.
— — — Zbudziłam się z uczuciem jakiejś miłej niespodzianki i ledwie mogłam otworzyć oczy, tak oślepiły mnie blaski słońca.
— „Co to? Gdzie jestem?“ — mrużyłam oczy, starając się oprzytomnieć.
I zaraz ujrzałam go w narękawkach płóciennych przy stoliku u drzwi balkonowych, pochłoniętego całkiem sprawą golenia. Nie ruszałam się umyślnie, aby nasycić się tym zabawnym widokiem. Robił najżałośniejsze miny i wywijał niebezpiecznie brzytwą. Pomyślałam: „Gdyby wiedział, że nie śpię i podpatruję go z łóżka. Biedaczyna! Przez próżność zadał sobie mękę: wstał tak wcześnie, nie chcąc, abym widziała go nieogolonym. Spłoszę go pośrodku tych jego manipulacyj.”
Ależ zaciął się! Tarzałam się na łóżku ze