Strona:Peter Nansen - Niebezpieczna miłość T. 2.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kolana i nie wybłagałam odeń przebaczenia za te odwiedziny! Zamiast tego spytałam nierozsądnie zmartwionym głosem:
— Czy nie wyczekujesz chwili, gdy stąd odejdę? Nie lękaj się, nie będę cię dłużej nużyć.
Przeszła długa chwila, zanim odpowiedział. Potem rzekł swoim tonem, grzecznym, poprawnym, który przecież odepchnął mnie o setki mil od niego:
— Tak jest, wybaczysz mi, że dziś nie jestem elegancki — bo też wcale nie nadaję się do salonu... I rzeczywiście potrzebuję teraz spokoju.
Po raz pierwszy rozstaliśmy się, nie umawiając się na najbliższą schadzkę. Nienawidziłam go prawie w owej chwili, gdy podał mi z uśmiechem rękę na pożegnanie i pozwolił mi odejść, nie powiedziawszy mi, że jestem najgłupszą, najniegrzeczniejszą, najbardziej rozpieszczoną dziewczyną i że zasłużyłam na razy jak źle wychowane dziecię.
I oto siedzę teraz z sercem, pełnem bólu. Dzień, na który cieszyłam się tak nieskończenie, jest zepsuty. A co on teraz musi myśleć o mnie?
Musi uważać mnie za nieznośną istotę, która jest niewychowana, i martwi się, że nie