Strona:Peter Nansen - Niebezpieczna miłość T. 2.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

piej, żeby mnie bił, niż patrzył na mnie tym znużonym, pobłażliwym wzrokiem.
Nie wiem, jak się to stało — ale wdarł się między nas jakiś odmienny ton, i popadaliśmy coraz głębiej w jakąś fałszywą grę. To pewnie dlatego, że nazbyt cieszyłam się zgóry myślą o naszem spotkaniu i malowałam je sobie w wyobraźni jako cud piękności. A przecie, gdy zakradłam się przez schody od oficyny bo pielęgniarka nie powinna była mnie widzieć — i wprowadzona zostałam do sypialni, gdy wzrok jego, przyjazny, ale znużony i bynajmniej nie lśniący szczęściem (wbrew memu wyobrażeniu spoczął na mnie — ach! poczułam się odrazu dziecinnie rozczarowana; nie mogłam wyrzec ani słowa o tem, co przepełniało mi serce, tylko cedziłam z trudem wyrazy, które wydawały mi się tak obce i nieszczere, że mnie samej zdawały się dysonansem. Nie przyszło do żadnej „sceny” między nami. Tylko spoglądał na mnie z pewnem zdziwieniem, a podczas gdy rozmawialiśmy i nastrój coraz bardziej ucichał, rysy jego przybrały wyraz nerwowy, pełen męki i przymusu. Wkońcu leżał z głową, wgłębioną w poduszki, z oczyma wpółzamkniętemi i od czasu do czasu ścierał chustką pot z czoła.
Ze też nie padłam wówczas przed nim na