Strona:Peter Nansen - Niebezpieczna miłość T. 2.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przerażeniu ciotek papa wziął na ten raz udział w uczcie z czekoladą i dodawał pieprzyku rozmowie, przekomarzając się iście bezbożnemi żartami ze swoją starą krewniaczką.
Następnie włożyłam swoje odświętne suknie, aby udać się — tak brzmiało to urzędowo — na proszony obiad do mojej żądnej przyjemności Krystyny. Innemi słowy, aby święcić dzień mych imienin z nim.
Przyjął mnie uroczyście we fraku i białym krawacie, podał mi rękę i wprowadził mnie do jadalni. Pośrodku stał kryty białym obrusem stół imieninowy, który uginał się niemal pod ciężarem darów: były to śliczne, wytworne upominki, dotyczące toalety, smakołyki i kwiaty.
— Dał mi słowo honoru, że nic mi nie podaruje. A teraz stał przede mną, śmiejąc się ze swojej złamanej czci i mego niefortunnego gniewu.
Solenizantka musiała sama wskazywać dania. Zmusił mnie do obrania mnóstwa delikatnych potraw, grożąc, że inaczej dostanę tylko waserzupkę z bułki. Mówiąc nawiasem, zrobił ze mnie okropną smakoszkę. Pouczył mnie naprzykład o różnicach pomiędzy markami szampańskiego wina. Dotąd myślałam,