Strona:Paul de Kock - Dom biały tom II.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
113

Alfred Śmiejąc się odzywa: «Dziwna rzecz, jak to na nich mało robi wrażenia!
— «Nie musieliście mnie zrozumieć, moje dzieci, powiada znowu Robino; jestem właścicielem zamku Rosz-nuar?
— O! rozumiemy! panie... ale pana pono wczoraj czekali...
— «Czekali!.. słuchajcie panowie! czekali mnie! byłem tego pewny!.. Biédne dzieciska!.. przygotowaliście się pewno na moje przyjęcie.
— «Tego ja nie wiem, ale wczoraj przyleciał jakiś pan, krzycząc że jego pan ma przybyć, że trzeba tańcować, bawić się, bo nas za to dobrze uraczy. Wówczas i ja z moim bratem, byliśmy przed zamkiem, graliśmy na fujarkach, i czekaliśmy tego, który nas miał tak uraczyć; ale nikt nie przybył, i tatulo gniewał się, żeśmy pod zamek chodzili, i nie dał nam wieczerzy, jakeśmy wrócili — mówiąc, że to