Strona:Paul Dahlke - Opowiadania buddhyjskie.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie bez żadnego znużenia. Żadne z nich nie mówiło ani słowa, tylko sługa śpiewał piosnkę wioślarzy.
Nakoniec odezwał się:
— Szlachetna pani, cierpię z głodu i pragnienia. Ale nie chodzi mi o głód i pragnienie; mogę i trzy doby obyć się bez jadła, ale siły mię opuszczą, jeżeli nie pozwolisz mi się obecnie posilić.
W milczeniu podniosła się i podeszła do zapasów żywności. Naprzód zmieszała ryż z kurry, robiła kulki i wsuwała jedną po drugiej do ust. Następnie ujęła naczynie z wodą. Sługa przechylił szyję daleko wstecz, otworzył usta, ona zaś wlała mu chłodną wodę źródlaną; potem, idąc za niezmiennem przyzwyczajeniem, wzięła serwetę i obtarła mu usta. On zaś wiosłował bez ustanku. Pot lał się z niego strumieniami, a śpiew, który towarzyszył uderzaniu wioseł, stał się ochrypłym.
Teraz rzeka uczyniła zwrot ku wschodowi. Kobieta ujrzała w dali pierwszą zapowiedź brzasku dziennego. Sługa spostrzegł, jak się żachnęła, i zwróciła głowę wstecz. Gdy zauważył brzask dnia, powiedział:
— Nie bój się, szlachetna pani. Widzisz