Strona:Pamiętniki o Joannie d’Arc.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Trzymano się za boki ze śmiechu, słysząc te żarty, i nic dziwnego, przecież to komicznem wydawać się mogło, by ta wątła, nieśmiała istotka, która by muchy nie zabiła — rzucała się na nieprzyjaciela na czele całego wojska! Biedna Joasia stała zasmucona, że tak z niej żartowano, ale nagle stała się rzecz niespodziewana, która wstydem pokryła nasze czoła. Z poza olbrzymiego drzewa, wysunęła się postać znanego we wsi warjata Benedykta, który widocznie uciekł ze swej klatki i zemknął do lasu. Strasznie wyglądał, włosy zwichrzone, oczy dziko patrzące, a nadomiar złego, porwał skądciś siekierę, którą wywijał w powietrzu. Powstał krzyk nieopisany i wszyscy uciekać zaczęliśmy. Nie wszyscy — Joasia została. Gdyśmy dobiegli gąszczu i skryli się w zaroślach, spojrzeliśmy za siebie, by się przekonać, czy warjat nas ściga. Taki widok przedstawił się naszym oczom. Joanna stała na miejscu a warjat skradał się ku niej z podniesioną groźnie siekierą. Skamienieliśmy. Nie chciałem patrzeć na to morderstwo, a oczu oderwać nie mogłem od tego widoku. Oczom moim nie wierzyłem. Joasia podeszła do warjata i siekiera znalazła się nad jej głową. W oczach mi się zamroczyło i jakiś czas nic nie widziałem. Gdy oprzytomniałem, Joasia szła ku wio-