Strona:Pamiętniki o Joannie d’Arc.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i ukrył twarz w dłoniach, by nie widziano łez jego.
— Siedź!
Krzyknął ostro stary Jakób na Joasię. Zdziwiony podróżny spojrzał i ujrzał Joasię, która przed nim stała ze swą miseczką fasoli w ręku. Łzy płynęły mu po policzkach, wahał się przyjąć ofiarę, rzekł tylko: Niech Bóg Najwyższy błogosławi cię!
— Czy słyszysz? siadaj!
Zwykle posłuszna Joasia, odparła.
— Ojcze! on głodny, nie mogę na to patrzeć!
— Niech pracuje. Zjedli już nas do szczętu, tacy jak on, powiedziałem, że na to więcej nie pozwolę. Źle mu z oczu patrzy. Siadaj! mówię.
— Ja nie wiem kim on jest ojcze, ale on jest głodny, oddam mu fasolę, ja jej jeść nie chcę.
— Jeżeli mnie nie usłuchasz — łotrom — uczciwi ludzie pomagać nie powinni, nie dostanie on ani jednego kęsa w moim domu. Joanno!
Postawiła miskę obok biedaka i pobiegła do rozgniewanego ojca, mówiąc:
— Ojcze, musi być jak ty chcesz, ale przyznaj, że niesłusznie karać brzuch za głowę, która mogła coś złego wymyślić. Jego brzuch