Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/423

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jako przyszły lekarz i niepoprawny romantyk usiłowałem dociec i zrozumieć przyczyny ogólnej niechęci do Kas Chorych.
Nie mając z nimi najmniejszego kontaktu, musiałem oprzeć swe „studia“ jedynie na przemyśleniu wiadomości zdobytych od osób trzecich. Zbierać dane w sposób amatorski nie należy do rzeczy łatwych. Informatorzy operują zazwyczaj nałogami myślowymi, swymi nastawieniami uczuciowymi i odruchami. Nawet osoby, zdawać by się musiało, inteligentne, a więc zdolne i obowiązane do umiejętności obserwowania i samodzielnego myślenia, widzą przeważnie tylko małe wycinki i to jedynie przez szkła koloru sympatii lub antypatii do takich czy innych frazesów, a raczej do osób, które tymi frazesami operują. Zresztą, wszyscy posiadamy do pewnego stopnia tę paradoksalną skłonność widzenia nie tego, co jest, ale tego, co pragnęlibyśmy widzieć.
Własnymi oczyma obejrzałem jedynie biura Kasy Chorych na Solcu. Uderzony byłem, powiedzmy delikatnie, brakiem czystości, ładu i estetyki. Przerażała masa urzędników i urzędniczek, między którymi były twarze o tak beznadziejnie tępym wyrazie, że trudno było spodziewać się, by mogły rozumieć, a tym bardziej dobrze wykonywać sens powierzonych im czynności.
Po zestawieniu i rozważeniu własnych spostrzeżeń i ułamkowych, jak zwykle, informacji, ustaliłem sobie własny obraz i pogląd.
Kosy Chorych powstały nagle i z niczego w kraju biednym, zaniedbanym pod względem gospodarczym i społecznym, a zniszczonym i zrujnowanym przez wojnę. Nie było przygotowanych budynków ani odpowiednich kadr pracowników.
Pracujący w kraju kapitał, w przytłaczającej większości obcy nie polski, egoistyczny, rabunkowy, przyzwyczajony przed wojną do traktowania rynku polskiego jak kolorowej kolonii, zwalczał w sposób przebiegły i zamaskowany wszystko to, co mogłoby naruszać jego niezwykłe przywileje i zyski większe, niżby mógł zdobywać na prawdziwie europejskich rynkach. Rekiny społeczne umieją pięknie mówić i dowodzić, umieją pływać nie tylko na opinię publiczną, umieją strzelać z za płota.
Ogół ludności nie był przygotowany do zrozumienia, a tym bardziej do praktykowania solidaryzmu społecznego.
Ludzie, wychowani i przyzwyczajeni do prymitywnych form gospodarki koszyczkiem i grosiczkiem, uważali się za pokrzywdzonych, jeśli opłacając składki ubezpieczeniowe nie mieli potrzeby dyskontowania od razu śwadczeń. Taki sposób myślenia rodził wewnętrzne uczucie niesprawiedliwości i krzywdy dlatego, że... ne chorują. Dla zaspokojenia wewnętrznego uczucia niesprawiedliwości wymierzono sobie zadośćuczynienie za pomocą zgłaszania się po sztuczne zapotrzebowania w myśl bolszewickiej moralności „grabić zagrabione“. Zacofanie umysłowe i krótkowzroczne sobkostwo nie może dostrzec w ubezpieczeniu społecznym asekuracji od wypadków losowych, ale widzi tylko to, co sobek jest zdolny